30 lis 2011

Stephen King - "Cujo"





Tytuł: Cujo

Autor: Stephen King

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Data i miejsce wydania: 1981

Strona zakupu: Tutaj





     No tak, pierwszy września, rozpoczęcie roku szkolnego, nudna gadka i chodzenie po mieście. A tam co? Na półce Cujo. Z wiele mówiącą okładką i jeszcze ciekawszym opisem. Od jakiegoś czasu nie czytałam żadnego horroru toteż Kinga z miłą chęcią zabrałam do kasy i spakowałam do torby. Niestety pożałowałam.

     Sama koncepcja książki wydawała się bardzo ciekawa. Mimo, że właściwie opowiada o fakcie dość oczywistym to jednak nie aż tak normalnym.
     Akcja dzieje się w małym miasteczku Castle Rock. Donna i Vic Trenton to z pozoru zgodne małżeństwo. Razem z synkiem Tadem prowadzą swoje spokojne życie. Pewnego dnia głowa rodziny wyjeżdża służbowo. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie feralny zepsuty samochód jego żony.
    Wyobraźmy sobie teraz miłego, przerośniętego i łagodnego Bernardyna, który jest psem właścicieli warsztatu samochodowego. Cujo jak każdy pies uwielbia gonić za zwierzyną. Niestety, mały zając doprowadził go do zguby. Ugryzł go nietoperz chory na wściekliznę.
     Pani Trenton codziennie potrzebuje samochodu. Nie ma wielkiego wyboru, więc postanawia pojechać do  warsztatu. Pech chciał, że nie z kim zostawić syna, więc zabiera go ze sobą. Na podwórku kręci się ogromny pies, z którego pyska cieknie piana. Zachowuje się agresywnie. A samochód... nie chce odpalić.

     Czytałam tą książkę długo. Nie jest specjalnie obszerna, ale za to naprawdę ciężka. Akcja rozwija się powoli, chociaż to akurat nie jest aż tak wielkim minusem. Gorzej, że ta pozycja zalicza się do literatury, na której się po prostu zasypia.
     Wiele osób mówiło mi, że King tak już pisze. Powolna, ale i tak wciągająca fabuła, usypiający i ciężki styl. Nie zgadzałam się z tymi opiniami, ale po lekturze kilku ostatnich pozycji ze zbioru tego autora muszę  chociaż w części przyznać im rację.

     Książka ma dwa duże plusy. Pierwszy to krótkie fragmenty pisane z perspektywy Cujo. Przyznam szczerze, że one podobały mi się najbardziej, bo zdecydowanie wyszły autorowi. Były dość realne. Drugi plus to zakończenie. Mimo, że King swoich książek raczej szczęśliwie nie kończy nigdy to zamknięcie tej wyjątkowo przypadło mi do gustu. Po tym jak później akcja zaczęła wciągać... zdecydowanie warto było czekać.

     Z pewnością nie mogę porównać tej książki do innych pozycji Kinga, jakie przeczytałam. Dużo brakuje jej do szybkiej i zwartej akcji Uciekiniera czy rozbudowanej fabuły Dolores Claiborne, która jednocześnie nas nie zanudza. Odpada też przystawienie jej do Gry Geralda, która może nas porządnie wystraszyć.

     Cujo nie polecę fanom typowych horrorów, bo jest to bardziej thriller czy dramat. Właściwie z gatunku, którego się spodziewałam ma w sobie naprawdę niewiele. Niecierpliwych odrzuci ona od razu i nie będzie w tym nic dziwnego. Pokusić się o jej przeczytanie mogą prawdziwi fani autora i osoby, które naprawdę lubią wolno rozwijającą się akcję. Pozostałe osoby byłyby niezadowolone.

Ach, jeszcze coś. Strzeżcie się potworów z szafy i ich czerwonych ślepi, dzieci! Mogą być groźne...

3/6

"Możecie wierzyć mi, możecie wierzyć mi, możecie wierzyć mi,
Stary Blue odszedł tam, gdzie odchodzą wszystkie dobre psy."

18 lis 2011

Izabela Szolc - "Strzeż się psa"




 Tytuł: Strzeż się psa

Autor: Izabela Szolc

Wydawnictwo: Oficynka

Data i miejsce wydania: Gdańsk 2011 r.

Strona zakupu: Tutaj






      Izabela Szolc - autorka kilkunastu powieści i opowiadań. Do jej najbardziej znanych tekstów należą powieści: Ciotka małych dziewczynek, Hebanowy świat, seria o komisarz Annie Hwierut. Jest ambasadorką wegetarianizmu w Polsce. Uwielbia psy i koty. W przyszłości chce założyć azyl dla zwierząt, dziś aktywnie walczy o polepszenie ich losu. Tantiemy z książki w całości przeznaczyła na fundację Viva! Książka ta jest hołdem złożonym przez nią psiej inteligencji.

     Przyznaję, że byłam dość sceptycznie nastawiona do tej powieści. Kocham zwierzęta i mam psa (choć niezaprzeczalnie wrednego), ale książka zwyczajnie nie należy do moich klimatów. Kryminały tak, ale zwierzęce? Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. I pewnie szybko znowu nie spotkam, a muszę przyznać, szkoda.

     Na początku historii poznajemy Ala. Psa, drżącego z zimna i opowiadającego o tym, że jego pani zostawiła go na zewnątrz "żegnając się" ze swoim partnerem. Bloodhound mówi nam jak trafił w ręce Laury i przybliża swoje życie. A później jest już tylko lepiej.
     Kiedy na osiedlu zaczynają ginąć psy, Albrecht nie ma wielkiego wyboru, więc wiedząc, że wszyscy na niego liczą, rozpoczyna śledztwo w stylu Sherlocke'a Holmesa.
     Tak więc kryminaliści strzeżcie się psa, bo on nie zna litości!

     Przez pierwszą połowę książki zastanawiałam się tylko kiedy w końcu zacznie się ta prawdziwa akcja? Miał być kryminał, morderstwa i śledztwo, a ja tymczasem jestem zajmowana przez urocze opowieści Ala i zabawne historyjki.
     Nie przeczę, nie mam nic przeciwko nim, bo to zdecydowanie ogromny plus tej powieści. Pełno humoru i śmiechu. Postać psiego komisarza urzekła mnie przy pierwszym łacińskim cytacie i pierwszej rozmowe z Tofikiem. Później... później nawet już nie zastanawiałam się nad sensem, którego przecież powinnam szukać.

     Książka nie jest długa, a czyta się ją jeszcze szybciej niż na początku można by przewidywać. Właściwie da się ją skończyć w pół godziny. Taka chociażby przyjemna przerwa od nauki albo umilenie sobie podróży pociągiem.

     Pojawia się tylko jeden błąd, którego się dopatrzyłam i który jednocześnie mogę nazwać  pewną wadą. Mianowicie, zakończenie. Nie jest ono tak klarowne jak reszta powieści, nie można od razu doszukać się odpowiedzi. No i w końcu, autorka nie wykreowała go odpowiednio. Nawet, jeśli właściwie jest to już swego rodzaju epilog to mogłaby pociągnąć akcję jeszcze trochę i wyjaśnić wszystko.

     Strzeż się psa polecam przede wszystkim fanom komedii i tym, którzy są zmęczeni ciężką literaturą. Przy tej książce bez wątpienia odpoczną i nabiorą energii. Na pewno spodoba się także miłośnikom zwierząt. Nie tylko psów, choć to one odgrywają tu najważniejszą rolę.
     A skoro jesteśmy blisko świąt to uważam, że byłby to idealny prezent.


5/6

"Po prostu jesteś zazdrosny o to, że trawa pieści moje jądra."
Za książkę serdecznie dziękuję serwisowi Secretum.

2 lis 2011

Bradley P. Beaulieu - "Wichry archipelagu"





Tytuł: Wichry archipelagu

Autor: Bradley P. Beaulieu

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Data i miejsce wydania: Warszawa 2011 r.

Strona zakupu: Tutaj





     Bradley P. Beaulieu - amerykański pisarz, z wykształcenia inżynier komputerowy, laureat nagrody L. Ron Hubbard Writers of the Future Award przyznawanej najlepiej zapowiadającym się młodym twórcom. Publikował opowiadania m.in. na łamach "Realms of Fantasy", "Orson Scott Card's Intergalactic Medicine Show" i w różnych antologiach tematycznych.

     Szczerze mówiąc, do tej książki zachęciły mnie statki. Widząc jeden na okładce nie mogłam stracić szansy na zdobycie jej. Wszystko to przez powieść Scotta Lyncha, która zdecydowanie bardzo przybliżyła mnie do przygód morskich.
     Zawiodłam się trochę pod tym względem, bo nie dostrzegłam w tej historii elementów, na które czekałam, a i życia na żaglowcach niezmiernie tu mało, ale... w Wichrach Archipelagu znalazłam o wiele więcej.

     Wiatr niesie śmierć. Tajemnicza zaraza dziesiątkuje ludność, osłabiając targane wewnętrznymi konfliktami księstwo Kałakowa. Nawet wznoszące się pośród wzburzonych mórz niedostępne mury nie chronią przed wszystkim, a fanatyczni Maharraci tylko czekają na okazję, by przejąć władzę.
     Atak żywiołaka na zmierzający do wyspy powietrzny statek zaprzepaścił szansę na pokój. Śmierć, podróżującego nim Wielkiego Księcia pogorszyła i tak złą sytuację archipelagu. Los wysp spoczywa teraz  w rękach młodego księcia Nikandra i autystycznego chłopca, który potrafi narzucić siłą natury swoją wolę.

Czy jest on jednak zbawcą, czy niszczycielem?

     Bradley P. Beaulieu stworzył nowy, wspaniały świat. Świat, w którym statki nie płyną po morzu, a wirują wśród chmur, prowadzone przez wiatr. W zadziwiający sposób ukazał więzi, łączące bohaterów i pokazał, że determinacja, a także siła woli, połączona z odwagą, potrafi czynić cuda. Bo walczyć trzeba do samego końca.

     Połowę książki przeczytałam w trzy godziny. Sądzę, że ogromną zasługę w tym miała wciągająca fabuła. Było późno, ale za każdym razem, kiedy docierałam do końca rozdziału, mówiłam sobie jeszcze jeden i czytałam dalej. Nie sposób oderwać się od lektury, kiedy kusi nas tak wyrafinowaną przygodą.

     Nie mogę zaprzeczyć, że polubiłam dwóch głównych bohaterów - Nikandra i Nasima. Oboje wzbudzają we mnie współczucie, a jednocześnie podziw i ciepło na samą myśl o tym, jacy są. Nie sprzeciwię się też, jeśli ktoś powie, że zafascynował mnie wątek dwójki przyjaciół z dzieciństwa, skłóconych ze sobą przez swoje pochodzenie. Nie powiem też, że Rehada była mi całkiem obojętna.

     Dla mnie powieść ma jednak trzy wady. Pierwszą z nich jest zakończenie. Nie twierdzę, że jest przewidywalne, bo kłamać nie zamierzam, ale wydaje się być zbyt suche. Mam wrażenie, że autor nieco ułatwił sobie zadanie lub też pomyślał, że może w tym miejscu skrócić historię, ale to wyszło zdecydowanie na minus. W jednej chwili akcja trwa, a w drugiej już mamy przed sobą jej nagły koniec i nie wiemy za bardzo dlaczego. Czasem warto przedstawić coś, jako opis, ale nie zawsze.
     Drugą wadą jest przeszłość i przeplatająca się z nią teraźniejszość. Brakuje mi tu wspomnień (przede wszystkim) o tej przyjaźni, pojawiającej się w książce i większego rozwinięcia tego wątku. Zawsze pozostaje mi mieć nadzieję, że znajdę to w kolejnych częściach.
     Trzecia i ostatnia to sceny erotyczne, które autor próbował wpleść w treść. Niestety, nie powiodło mu się to. Nawet te nikłe elementy, które się pojawiają, nie pasują do całości i psują efekt. Nie są czymś koniecznym, a znacznie lepiej byłoby bez nich.

     Wichry archipelagu są zdecydowanie przeznaczone dla fanów fantastyki i przygody. Miłośnicy mocnych wrażeń raczej nie mają czego w niej szukać, ale dla tych pierwszych będzie to wspaniała chwila przyjemności. Czarujący styl autora z pewnością przeniesie ciekawych do świata pełnego magii i tajemnic. I nie pozwoli wyrwać im się aż do samego końca.


5.5/6
  Książkę otrzymałam od serwisu nakanapie. Bardzo dziękuję.

Tomasz Drogokupiec - "36"




Tytuł: 36

Autor: Tomasz Drogokupiec

Wydawnictwo: Radwan

Data i miejsce wydania: Tolkmicko 2011 r.

Strona zakupu: Tutaj

Strona autora: Tutaj





     Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym nie przeczytała tej książki. Wciąż pamiętam moment, w którym szukając jakiegoś ciekawego opowiadania natrafiłam na adres "36-horror-td". Historia, która była tam zamieszczona zachwyciła mnie już na samym początku i nigdy nie mogłam wytrzymać aż autor doda kolejny rozdział. A tu nagle... Wydanie książki! No i jak sobie odmówić, skoro nawet nie zna się zakończenia?
     
     Sam autor można powiedzieć jest ewenementem (w dobrym tego słowa znaczeniu), bo rzadko zdarza się, żeby ktoś w tak młodym wieku napisał powieść. Ale to się tylko chwali! W końcu nikt nie powiedział, że swoich marzeń nie można spełniać jeszcze przed wejściem w dorosłość.

     "Gdy ciernie zła i bólu oplotą Twe serce, przygotuj się na koszmar... Na żywej polanie..."

     Kończy się trzytygodniowy obóz we Włoszech. Grupa młodzieży wraca autokarem do swoich rodzinnych domów w Anglii, jednak na włoskiej granicy niespodziewanie zastaje ich korek. Autokar zawraca i skręca w nieznaną drogę, brnąc przez burzę, kiedy w drzewo uderza piorun. W jego blasku pojazd stacza się w przepaść. Z rozbitego wraku wydostają się tylko osoby, którym wcześniej ukazała się tajemnicza liczba 36.
     Zmęczeni i okaleczeni decydują się ruszyć w stronę miasta, jednak zastaje ich noc. Znajdują polanę i stojący na niej dom. W nim postanawiają przeczekać. Jednak wraz z rankiem zaczyna się prawdziwy koszmar.

     Co trzeba zaznaczyć od razu, książka nie nadaje się dla osób o słabych nerwach. Dla tych, cierpiących na arachnofobię też raczej nie. Polecam ją za to czytać nocą, w ciszy i samotności. Oczywiście, jeśli ktoś lubi się bać przy horrorach.

     Sam pomysł na fabułę jest świetny, pomijając może fragmenty, w których rzeczywiście dało się aż nazbyt wyczuć zamiłowanie autora do Ruin Scotta Smitha. Z wykonaniem jest trochę gorzej, ale sądzę, że z czasem nastąpi poprawa, bo nad stylem trzeba jedynie troszeczkę popracować.

     Cała książka składa się z powoli dojrzewającego początku, wciągającego rozwinięcia i zaskakującego zakończenia. Powieść nie pozwala się od siebie oderwać, a czyta się szybko, choć trzeba stopniować wrażenia.

     Brakuje mi jedynie jednej rzeczy. Czuję niedosyt, bo mimo, że przeczytałam również alternatywne zakończenia, znajdujące się na blogu, nie wiem nic o dalszych losach rodzin zaginionych, które to przecież są czymś więcej niż tylko drugim planem.
     Jeszcze jednym minusem, aczkolwiek takim, który można wybaczyć, są błędy, pojawiające się w tekście. Nie ma ich dużo, za to niektóre są wprost przezabawne i psują cały klimat.

     36 polecam fanom survivalowych horrorów, mocnej grozy i pewnej nuty makabrycznych obrazów, bo przed takimi nie da się ustrzec, czytając powieść Tomasza Drogokupca. Od siebie dodam jeszcze, że niesawicie zagnieżdża się ona w pamięci, bo do tej pory wszędzie widzę trzydziestki szóstki, a jadąc i wracając z Włoch, nie myślałam o niczym innym.
     W tej chwili pozostaje mi tylko czekać na kolejny, jeszcze lepszy popis autora.


4/6

Łukaszowi z serwisu Secretum jeszcze raz niezmiernie dziękuję za tą pozycję.