Tytuł: Wyścig z życiem
Autor: Paulica Nolbert
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Data i miejsce wydania: Warszawa, 2013
Moja ocena: 3/10
Zakładka: Trujące opary
Bądźmy szczerzy, gdybym zobaczyła tę książkę na półce w księgarni nawet bym po nią nie sięgnęła. Okładka jest straszna, to raz. Nie zachęca absolutnie do niczego, to dwa. I wreszcie trzy, bardziej przywodzi mi na myśl biografię niż powieść. Ja jednak przeczytałam opis. Ten z kolei spodobał mi się na tyle, że postanowiłam zapoznać się z tą historią. Nie to, żeby pomysł był jakoś bardzo oryginalny, ale ponieważ moje zainteresowania sięgają tej tematyki, nie trzeba było mnie długo kusić. Okazuje się, że gdybym zobaczyła Wyścig z życiem w księgarni wyszłabym na tym interesie znacznie lepiej. Z pewnością byłabym szczęśliwsza, gdybym nigdy nie przeczytała tej opowiastki.
Bądźmy szczerzy, gdybym zobaczyła tę książkę na półce w księgarni nawet bym po nią nie sięgnęła. Okładka jest straszna, to raz. Nie zachęca absolutnie do niczego, to dwa. I wreszcie trzy, bardziej przywodzi mi na myśl biografię niż powieść. Ja jednak przeczytałam opis. Ten z kolei spodobał mi się na tyle, że postanowiłam zapoznać się z tą historią. Nie to, żeby pomysł był jakoś bardzo oryginalny, ale ponieważ moje zainteresowania sięgają tej tematyki, nie trzeba było mnie długo kusić. Okazuje się, że gdybym zobaczyła Wyścig z życiem w księgarni wyszłabym na tym interesie znacznie lepiej. Z pewnością byłabym szczęśliwsza, gdybym nigdy nie przeczytała tej opowiastki.
Znany rajdowiec ulega groźnemu wypadkowi samochodowemu. W konsekwencji zostaje sparaliżowany od pasa w dół. Jego dziewczyna - Samanta - chce otoczyć go opieką, ale ten ją odtrąca. Postanawia więc zdobyć pieniądze na operacje Drake'a poprzez udział w wyścigu. Jej nauczycielem zostaje Mac - rywal Drake'a - i między nimi zaczyna rozwijać się nić porozumienia. Czy wyniknie z tego coś więcej?
Zacznijmy od tego, że ta książka ma około stu pięćdziesięciu stron. Ponieważ fabuła jest niezwykle przewidywalna, pozwolę sobie mówić - pisać - prosto z mostu. W czasie tych stu pięćdziesięciu stron mają zostać pokazane problemy w związku, po czym ten związek ma się rozpaść; kobieta, która nie zna się na wyścigach ma się tego nauczyć, i to świetnie; pomiędzy tą kobietą - która, dla przypomnienia, jest w związku i chce ten związek naprawić - i jej nauczycielem ma się nawiązać romans, mają się w sobie zakochać, ona ma wygrać wyścig - teoretycznie - opłacić operację i żyć długo i szczęśliwie z nowym facetem. Przekaz, jak sądzę, jest dość jasny. Akcja jest za szybka. Właściwie, biegnie do przodu tak, że ma się wrażenie jakby wcale jej nie było. Fabuły również.
Nie powiem, że styl jest tragiczny, bo nie jest. Znośny, w porządku. Byłby. Gdyby nie ten pośpiech. Dajmy na to, kobieta myśli sobie "muszę go odwiedzić", a w następnym zdaniu jest już w innym domu, w konkretnym pokoju i napotyka zaskakującą scenę. Można się pogubić.
Bohaterowie to kolejna porażka. Samanta w zamierzeniu miała być opiekuńczą, buntowniczą i silną kobietą. Nie wyszło. Dla mnie to strachliwa, słaba dziewczynka. Na dodatek rozwydrzona i całkowicie w siebie zapatrzona. No i błagam, nie jest możliwe, żeby ktoś, kto nawet nie potrafi dobrze jeździć, nauczył się tego tak wspaniale, że doświadczony rajdowiec i mechanik, siedzący w tym sporcie od zawsze, uznają, że może pokonać kogoś świetnego! Trochę logiki! Dalej. Związek Samanty i Drake'a. On się nie rozpada, naprawdę. Jego nawet nie było! Nie z takim zachowaniem bohaterów.
Kolejna rzecz - przypomnę, że ta "powieść" jest drastycznie krótka - to mnóstwo błędów. Literówki, interpunkcja, a nawet ortografia (!). Ja, jako czytelnik, kiedy dostanę w swoje ręce książkę konkretnego wydawnictwa, oczekuję, że przeszła ona korektę. A przynajmniej, że błędów ortograficznych w niej nie znajdę.
Najgorsze jednak jest zakończenie. Sto pięćdziesiąt stron, a historia urywa się w takim momencie, że musi ukazać się drugi tom. Nie to, żebym specjalnie go pragnęła, ale tak właśnie przedstawia się sytuacja. Pytam więc, nie można było tego zawrzeć w jednej części? Zwłaszcza, że dla mnie to jest tak naprawdę koniec. Naciąganie potencjalnych klientów? Innej opcji nie widzę.
Podsumowując, nie polecam Wyścigu z życiem. Jest to książka, która zalicza się do tych kiepskich pozycji, a jedyny jej plus to pomysł. Zrujnowany.
Egzemplarz otrzymany od serwisu A-G-W.info oraz Warszawskiej Firmy Wydawniczej. Dziękuję.
Zobaczyłam obrazek z okładki i pomyślałam 'okładka być może piękna nie jest, ale najwyraźniej historia związana z samochodami - coś dla mnie!'. Po twojej recenzji już nawet nie mam ochoty dowiadywać się o tej książce niczego więcej...
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Nie zrażałam się okładką z tego samego powodu, co ty, a tu jednak klapa.
UsuńUwierzcie mi,że książka jest warta przeczytania a auto na okładce należy do znajomego autorki dzięki któremu nasunął się jej pomysł na pisanie o wyścigu.
OdpowiedzUsuńSamochód znajomego autorki? Nie sądzę, żeby takowe treści "walały się" po sieci, zwłaszcza jeśli to się tyczy POCZĄTKUJĄCYCH polskich autorów - przez co śmiem twierdzić, że komentarz napisała sama autorka (no ale aż strach podpisać, prawda?) Nie lubię osób, które podpisują się anonimowo - a przecież bez logowania podpis tez można dać... No ale cóż.
UsuńA co do książki... Jak dla mnie okładka nic sobą nie wnosi ani nie jest za grosz reprezentacyjna. Jak dla mnie to tak, jakbym sięgała po jakieś tomiszcze z młodzieńczych lat mojej mamy, czy babci... Ale wiadomo - nie oceniaj książki po okładce. Próbuję. Dlatego tez zajęłam się treścią. A raczej opisem. Z jednej strony podoba mi się temat paraplegii - zwłaszcza, że ostatnimi czasy aż za bardzo się tym interesuję. Z drugiej zaś po opisie wnioskuję, że schodzi on całkowicie na drugi plan, żebym nie powiedziała, iż nawet na trzeci. A szkoda, bo uważam, że pozostała "akcja" jest jak gdyby wzorowana na różnorakich filmach, czy książkach (ale to moje pierwsze odczucia, bo książki nie przeczytałam).
W dodatku skoro jest aż tak zła stylistycznie, a ja jestem pod tym kątem bardzo przewrażliwiona to wolę się nawet za nią nie zabierać, bo tylko się zdenerwuję. Dlatego tez cieszę się za szczerą opinię, bo naprawdę lepiej jest wysłuchać opinii nawet negatywnej, aniżeli bezpodstawnego słodzenia. No ale przecież nie od dziś wiadomo, że nie wszyscy dobrze znoszą krytykę...
Podsumowując mój okropnie rozległy wywód - z góry przepraszam autorkę bloga za te wypociny! - ale tak jak o książce nie słyszałam, tak chyba dalej słuchać nie zamierzam zwłaszcza, że próbowałam znaleźć inne recenzje na jej temat i nie znalazłam ani jednej - przez co też moje zainteresowanie się nie zmieni w najbliższym czasie - no chyba, że będzie kiedykolwiek możliwość porównania opinii o tym krótkim opowiadaniu.