Tytuł: Lunatyk
Autor: Jonathan Barnes
Wydawnictwo: Vesper
Data i miejsce wydania: Poznań 2009 r.
Strona zakupu: Tutaj
Panie i Panowie! Usiądźcie wygodnie, bo oto przed wami niezapomniany występ! Zamknijcie oczy, weźcie głęboki wdech i wyobraźcie sobie, że przenosicie się w czasie wprost do początku XX wieku! Nie, proszę pana, to nie będzie hipnoza, choć iluzję może zdołacie ujrzeć. Jesteście gotowi? W takim razie otwórzcie oczy i obserwujcie uważnie. Przed wami występują Edward Moon, różne osobistości historyczne oraz ŚPIĄCY...
Zacznijmy od Cyrila Honeymana. Honeyman był brzuchatym kurduplem, nieustannie się pocił i chodził z rozedrganymi szczękami. Umrze już za kilka stron.
Nie przyzwyczajajcie się do tegoż jegomościa, bo jak już autor informuje nas na samym początku, nie będzie on z nami długo. Warto jednak wspomnieć o nim choć słówko. Wszakże od niego wszystko się zaczęło. Przynajmniej dla bohatera, który nie raz zaskoczy nas swoją dedukcją (tak, proszę pana, to nawiązanie do dzieła sir Doyla), a także z pewnością kilka razy wzbudzi w nas złość czy potępienie. Czasem może podziw. Do niego jednak też się nie przyzwyczajajcie, bo zgubiony jest dawno od czasu tej sprawy w Clapham (nie, proszę pani, nie powtórzę co tam się stało).
Wróćmy do Honeymana. Zginął śmiercią straszną, wypchnięty z wysokiej wieży. Rzecz to dziwna, okoliczności natomiast nader zaskakujące. Sprawą zajmie się Edward Moon ceniony wśród Londyńczyków i angielskich oficerów. Rozwiązał wiele spraw i choć ostatnia nie była dla niego chwalebna, poproszono go o pomoc. Dlatego też wraz ze swym milczącym towarzyszem, Lunatykiem, badają tajemniczą zbrodnię. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie jest to zwykłe morderstwo, a wielki spisek uknuty przeciw miastu.
Niniejsza książka nie posiada żadnej wartości literackiej! Składa się na nią stek bzdur obliczonych na tani efekt, fabuła jest zagmatwana i niewiarygodna, postaci nie przekonują, a marny i monotonny styl, pełen zbędnych udziwnień, nazwać trzeba żałosnym.
Absolutnie nie zgadzam się z tym, co napisał autor. Zagmatwana fabuła? Ależ skąd, co najwyżej tajemnicza. Niewiarygodna? Temu jestem w stanie przyznać rację, chociaż nie twierdzę, że to źle. Postaci nie przekonują? Dlaczego więc ja z zapartym tchem śledziłam losy pana Skimpole'a aż do ostatniej linijki tekstu? Marny i monotonny styl? Żałosny? O nie! Ja nazwałabym go awangardowym! Wspaniała sztuka wyrażania myśli!
Tekst jest napisany absolutnie niesamowitym językiem, który wprawia czytelnika w stan iluzji i zamyka go w nim do samego końca. Do czasu aż nie zamknie książki i nie spojrzy na tył jej okładki. Wciągająca i ciekawa fabuła, wątki przeplatające się ze sobą. Domieszka fantastyki. Bez wątpienia niezapomniana lektura, ukazująca tajemnice dziewiętnastowiecznego Londynu. Prawdziwa gratka dla miłośników wiktoriańskiej Anglii.
Tak, proszę pana, to już koniec spektaklu. Nie, nie będzie wyciągania królika z kapelusza. My wolimy małpy, buszujące wśród widowni. Szpady? Przecież już były, nie przedstawiamy tej samej sztuczki dwa razy w ciągu dnia. Ale niech się pan nie boi, zawsze może pan przyjść jutro i obejrzeć spektakl raz jeszcze. Służymy uniżenie.
6/6
Serdecznie dziękuję serwisowi Secretum za tę książkę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz